literature

Polish-JRB-02

Deviation Actions

nayialovecat's avatar
By
Published:
1.2K Views

Literature Text

Jack uznał, że będzie mógł odetchnąć dopiero wtedy, kiedy znajdzie się znów w swoim domu. Chociaż nie było to wcale takie łatwe. Nie ze zniszczonym Helibotem.

Aby uciec, użył najstarszej sztuczki, jaką miał w zanadrzu, odkąd używał Shen Gong Wu – sztuczki, która już nie raz mu pomogła. Kiedyś dzięki temu ukradł niemal wszystkie Shen Gong Wu, jakie mieli w swojej tajnej krypcie młodzi mnisi Shaolin. Mianowicie zmniejszył się do wielkości ziarenka ryżu za pomocą Pałeczek Przemiany. Potem wślizgnął się pomiędzy fałdy spodni Clay’a, kiedy ten razem z resztą wołał do Omiego. I teraz pozostawało mu się już tylko modlić, żeby pozostać niezauważonym wystarczająco długo, aby uciec poza zasięg mocy Chase’a.

„Już nigdy tam nie wrócę – pomyślał, szczękając zębami. – A w każdym razie nie wrócę tam przez najbliższe dwa dni. Może... może Chase’owi szybko przejdzie złość na mnie?”

Skulony tuż przy nogawce Clay’a, oddawał się niezbyt wesołym rozmyślaniom. Nawet on musiał stwierdzić, że dzisiaj wyjątkowo się nie popisał. Najpierw ta przeklęta waza (ach, gdyby nie stracił te kilka miesięcy temu Myszki Hodoku, nie byłoby żadnego problemu), potem ten nieszczęsny piorun... Mnisi odzyskali swoje bronie. Chase go zabije, kiedy tylko zobaczy.

„Chyba, że... – pomyślał, a coś jakby wielka żarówka rozświetliło jego głowę. – Chyba, że odzyskam dla niego te przeklęte Shen Gong Wu... Był wściekły, kiedy je zabrali, a więc musiało mu na nich bardzo zależeć. Tak! To właśnie zrobię!”

Oznaczało to jednak całkowitą zmianę planów. Zamiast lecieć do domu, musiał udać się do świątyni razem z mnichami. Zasadniczo nie miał wyboru, chyba że chciał skakać bez spadochronu z wysokości kilkuset metrów. Może i był gothem, ale wcale nie chciał być martwym gothem.

„A kiedy zdobędę te Wu... – pomyślał – to może... może Chase nie tylko mi wybaczy, ale nawet...”

Nie śmiał dokończyć myśli. Nie śmiał nawet marzyć. Takie marzenia przynosiły zawód. Schował się więc głębiej w nogawkę spodni Clay’a i cicho czekał, aż ten przeklęty smok wyląduje.
Kiedy jednak przestał rozmyślać, ogarnęły go nudności. Pamiętał jeszcze, co było, kiedy ostatnim razem podróżował Dojem. Wtedy zwymiotował do kapelusza Clay’a. Tym razem to będzie chyba but kowboja...

                                               *            *            *

Chase Young miotał się wściekły po komnacie tronowej w swoim pałacu. Jak to możliwe? Jak to się mogło stać? Jak wielkie jest prawdopodobieństwo, że jeden życiowy nieudacznik może zniweczyć nawet najbardziej dopracowany plan? Takie... takie nic, takie zero, robak, gnida, pluskwa...

- Powinienem był go zniszczyć, kiedy miałem okazję – warknął do siebie. – Powinienem był go zniszczyć, kiedy tylko zdałem sobie sprawę z jego nieprzydatności. Kiedy tylko stracił Małpią Buławę – oznajmił, wspominając ten jeden jedyny raz, kiedy Jack Spicer do czegoś mu się przydał.

To było wtedy, kiedy tuż po Fontannie Wiedzy miał się uaktywnić Orłoskop. Te dwa Shen Gong Wu były w gruncie rzeczy mało przydatne. Fontanna Wiedzy udostępniała wiedzę na każdy możliwy temat – ale na każdy możliwy temat równocześnie, zaś Orłoskop jedynie pozwalał dostrzec komuś lub czemuś inny punkt widzenia oraz widzieć z daleka, jak zwykła luneta. Razem jednak...
Zadrżał lekko.

Gdyby tylko mnisi zdobyli te dwa Shen Gong Wu... Ich połączone moce pozwoliłby im znaleźć odpowiedź na każde pytanie. Dowolne pytanie. Najbardziej złożone i straszliwe pytanie. Jak zniszczyć całe zło świata. Nie, nie mógł do tego dopuścić, a w tym celu potrzebował czegoś – lub kogoś – co odwróci uwagę mnichów od niebezpiecznego Wu. Jack Spicer nadawał się do tego doskonale. Na czele armii małp powstrzymał wojowników Shaolin dostatecznie długo, aby on, Chase Young mógł spokojnie poczekać na uaktywnienie się Orłoskopu i zabranie go.

Chase zasiadł na swoim tronie i złożył dłonie przed ustami. Wpatrzył się w naprzeciwległą ścianę. Jego koci wojownicy obserwowali go z niepokojem. Zmrużył oczy, po czym pstryknął palcami. Chciał być sam. Zwierzęta posłusznie wstały i opuściły pomieszczenie.

Czemu go nie zabił? Czemu nie zabił tego insekta, Spicera, zaraz po tym, jak spełnił swoją rolę? Czyżby litość? Wiara, że może jednak coś może mu się udać? Czy po prostu zwykły brak czasu? Tak czy siak, Spicer cieszył się życiem dość długo. Zbyt długo, jak widać. Należało naprawić ten błąd.

- Lepiej dla ciebie by było – mruknął Chase – gdybyś nigdy nie wrócił do Świata Ying-Yang po swoją złą stronę. – Warknął gardłowo. – Wtedy nie musiałbym cię zabijać.

Przyciągnął do siebie czarno-czerwoną skrzynię, którą zabrał podczas pamiętnej wyprawy mnichów po Bronie Wudai. Skrzynia skrywała skarb tak wielki, że żaden inny nie mógł się z nim równać. Oczywiście, jeśli wiedziało się, jak się z nim obchodzić. Chase zamknął na chwilę oczy. Po czym otworzył kufer.
Rozbłysło jaskrawe światło i pusta, kiedy się ją otwierało w zwykły sposób skrzynia, rozjarzyła się czerwonym blaskiem. Ze środka wypłynęła zjawia skośnookiego mężczyzny o zamkniętych oczach. Włosy miał upięte w wysoki kok, na sobie zaś jasne kimono. Duch samuraja – Ślepego Szermierza. Chase zmrużył oczy, poprawiając się na swoim tronie.

- A zatem jesteś duchem Ślepego Szermierza – powiedział. – Czy zrobisz to, co ja ci rozkażę?

- Jestem posłuszny rozkazom właściciela kufra – odparł duch, kłaniając się.

Takiej odpowiedzi spodziewał się Chase; uśmiechnął się więc z zadowoleniem i rozparł wygodniej na tronie. Oczywiście, mógłby zażyczyć sobie, aby ten robak po prostu zginął. Ale chciał sam mieć tę przyjemność.

- A zatem... chcę, abyś mi tu ściągnął z powrotem Jacka Spicera – oznajmił z wyraźną radością, okrutną i dziką jak sama natura Chase Younga.

                                               *            *            *

Jack tymczasem odczekał kilka godzin, zanim odważył się użyć Pałeczek Przemiany do zwiększenia swojego rozmiaru. Oczywiście, Krypta Shen Gong Wu była doskonale strzeżona. Ale młodego geniusza tym razem bynajmniej nie obchodziły Wu. Podróżując przy nogawce Clay’a, zobaczył, że swoich broni Wudai wojownicy wcale nie chowają w Krypcie. Nie, wszyscy czworo trzymali je przy sobie, jakby... jakby bali się, że ktoś je ukradnie! Białoskóry chłopak musiał więc odczekać, aż wszyscy zasną.

- To nie będzie trudne – wymamrotał teraz, stojąc nad śpiącą Kimiko.

Sięgnął po zawieszoną na gwoździu na szafie jej Broń Wudai – Wróble Strzały i natychmiast użył Pałeczek Przemiany. To Shen Gong Wu wyglądało teraz jak zabawka dla lalki. Jack wsunął je do kieszeni.

Następny był Clay. Tu był problem, bowiem swoją broń kowboj schował pod poduszkę. Jack rozważał ponowne skurczenie się do rozmiarów ziarnka ryżu wślizgnięcie się pod poduszkę, zmniejszenie bumerangu i ucieczkę – ale zanim zdołał to zrealizować, problem sam się rozwiązał. Clay wstał i, chyba lunatykując, bowiem nie dostrzegł przerażonego Jacka, ruszył w stronę kuchni. Młody geniusz zła odetchnął głęboko i szybko wyciągnął Bing Bang Meteorang spod poduszki, natychmiast go zmniejszając.

Na palcach, jeszcze zanim Clay wrócił, przemknął do wydzielonej pryczy Raimunda. Obawiał się, że ten wojownik może spać ze swoją Bronią – ale nie. Raimundo, owszem, trzymał coś w ręku, ale to bynajmniej nie była jakakolwiek broń. Spicer ledwo powstrzymał się przed wybuchnięciem śmiechem na ten widok.
„A mówią, że to ja jestem niedorosłym maminsynkiem” – pomyślał, zatykając usta.
Zmniejszył Ostrze Nebuli i wrzucił je do pozostałych Wu.

Zostało mu już tylko jedno, ostatnie – najgorsze. Omi, do którego od początku nieco bał się iść, świadom, jak wyczulone potrafią być zmysły karłowatego mnicha, spał przytulony do swojego nowego Wu, jakby to było... no... niewiadomo co! Nie sposób było mu wyjąć z rąk Broń Shimo, chyba, że Jack znajdzie coś o podobnym rozmiarze.

Rozglądał się właśnie za czymś takim, kiedy nagle otoczyło go coś jakby chłodny podmuch. Sypialnia mnichów zaczęła się rozmywać. Nie bacząc na to, że miał być przecież cicho, Jack odezwał się:

- Hej! Jeszcze nie skończyłem! Został mi łysol...

Wszystko dookoła zawirowało i sam nie wiedział kiedy, ani w jaki sposób znalazł się nagle twarzą do posadzki. Co więcej, do posadzki dziwnie znajomej, w której błyszczącej powierzchni odbijały się wysokie kolumny i przypominający rozgwieżdżone niebo sufit. Wiele razy już oglądał z bliska tę posadzkę, zwłaszcza, kiedy akurat błagał o życie.

- O nie – jęknął.

- O tak – powiedział jakiś głos nad nim.

Jack powoli odważył się podnieść wzrok. Chase siedział ze złożonymi przy brodzie dłońmi na swoim tronie i wpatrywał się w niego drapieżnie. Było coś takiego w jego uśmiechu, że Jack zaczął się zastanawiać, czy jest w stanie mówić dostatecznie szybko, aby zdążyć wszystko wyjaśnić, zanim zginie. Chase jednak nie dał mu tej szansy. Podniósł się powoli.

- O tak! – powtórzył donośnie.

                                               *            *            *

Kiedy masz jakieś trzydzieści sekund życia i tylko jedną szansę obronienia go, twój umysł zaczyna pracować na wyjątkowo szybkich obrotach. Tak właśnie było z Jackiem Spicerem. Leżał cały czas rozpłaszczony na ziemi, nie śmiejąc się podnieść. Tylko ręką nieznacznie sięgnął do kieszeni, w myślach układając wyjaśnienie.

- Daruj sobie – rzekł Chase Young, jakby czytając w jego myślach. Sięgnął po opartą o tron własną broń. – Cokolwiek byś nie powiedział, i tak zginiesz.

Jack przełknął ślinę. No tak. Zginie. Zawsze to wiedział, chociaż nie spodziewał się, że tak... ee... szybko to nastąpi. Ale skoro i tak zginie, co ma do stracenia?

- Ja... ja przepraszam – zaczął kulawo.

Chase parsknął szyderczym śmiechem. Jack zaczerwienił się. Najdurniejszy początek, jaki może być. Popatrzył w ziemię, nadal nie śmiejąc się podnieść. Zbierał myśli i słowa, które chciał zaraz wypowiedzieć, po czym wyrzucił je z siebie jednym tchem.

- Ja zakradłem się do klasztoru mnichów i wykradłem im te cholerne Bronie Wudai, a w każdym razie trójce z nich, bo Omiemu nie zdążyłem – wypalił, po czym upadł na twarz bez sił, oczekując ciosu.

Ten jednak nie nastąpił. Po kilku strasznych sekundach, białoskóry odważył się otworzyć oczy. Zobaczył dwie obute w sandały stopy. Podniósł głowę nieco wyżej i popatrzył zdumiony na Chase Younga, który zamarł ze swoją bronią uniesioną i wycelowaną ostrzem w Jacka. Jaszczurzy lord nawet się nie poruszał, wpatrzony w niego z wyraźnym... zaskoczeniem. Miał rozszerzone lekko oczy, otwarte usta i zdaje się, że niemal nie oddychał. Szok na twarzy Chase’a uderzył Jacka bardziej niż cokolwiek innego dotąd.

- Że co ty niby zrobiłeś? – wykrztusił w końcu mężczyzna.

- No... – wyjąkał Jack niepewnie, nie bardzo wiedząc, czy wolno mu się podnieść do normalnej pozycji. – Wy-wykradłem mnichom te ich nowe Wu... Poczekałem, aż zasną i...

- Ty? Ty wykradłeś im ich najcenniejsze Shen Gong Wu? Ty? Marny robak, którego nawet nie stać na bycie naprawdę złym?

- No, tak – przyznał Jack, uznając, że w tej sytuacji lepiej jest po prostu przytakiwać.

- To jakaś kpina? TY?

Chłopak podniósł się na klęczki i sięgnął do kieszeni. Ostrze broni Chase przysunęło się do jego gardła.

- Pozwoliłem ci się podnieść, robaku? – zapytał.

Jack bez słowa wyjął skradzione Shen Gong Wu, dobył swoich Pałeczek Przemiany i cicho wyszeptał odpowiednie słowa. Wróble Strzały, Bing Bang Meteorang i Ostrze Nebuli urosły do swoich zwykłych rozmiarów. Chase zabrał ostrze z szyi Jacka i cofnął się o krok. Zahaczył nogą o tron i usiadł na nim.

- No nie, to jakiś żart – szepnął, patrząc na przedmioty, jakby były to co najmniej jakieś potwory. – Nie wiem, kim jesteś, ale nie jesteś Jackiem Spicerem.

Jack zmarszczył brwi. Rozumiał wyzywanie go. Rozumiał niechęć. Ale to mu się zdecydowanie nie podobało.

- Ja... dlaczego miałbym nie być mną?

- Bo Jack Spicer, jakiego znam, jest za głupi, żeby coś takiego mu się udało. – Chase wstał ze swego tronu i popatrzył na drzwi do sali. – Poczekajmy chwilę. Jeśli to autentyczne Shen Gong Wu, a ty jesteś prawdziwym Spicerem, zaraz zjawią się tu mnisi.

- Nie zjawią się – zapewnił Jack. – Głęboko spali i nawet się nie obudzili... Może poza Clay’em, ale on chyba luna...

Reszta jego wypowiedzi została zagłuszona śmiechem. Chase popatrzył na niego kpiąco, z trudem przestając się śmiać.

- Jack Spicer by coś wykradł w środku nocy i nie obudził połowy świątyni? – zapytał tonem pt. „na jakim świecie żyjesz?”. – To niemożliwe.

- Dlaczego nie? – Jack czuł coraz większą złość.

- To niemożliwe. – Chase pokręcił głową.

Chłopak zacisnął zęby. Wiedział, jakie opinie mieli o nim inni łotrzy z całego świata, ale to był szczyt. Nie był aż takim nieudacznikiem! Dlaczego inni tak go traktowali?

Odczekali chyba z dwadzieścia minut, podczas których Chase przechadzał się wzdłuż tronu, ani na chwilę nie odkładając swojej broni. Jack klęczał nieopodal, uznając, że nie jest na tyle bezpiecznie, aby wstać.

- No dobrze – odezwał się Chase swoim dawnym głosem, a Jack natychmiast podniósł głowę. – To co zrobiłeś, żeby mnisi oddali ci te Bronie Wudai? Błagałeś, skomliłeś, powiedziałeś im, zgodnie z prawdą, że zabiję cię, jeśli ich dla mnie nie odzyskasz?

- Po prostu im je ukradłem! – wrzasnął gniewnie Jack i natychmiast tego pożałował, bo ostrze znowu znalazło się niebezpiecznie blisko jego szyi.

- Nie łgaj – rzucił oschle jaszczurzy lord. – Jack Spicer nie potrafi tego zrobić. Nie potrafi ukraść czegoś i nie skopać kradzieży. Nie potrafi niczego zrobić dobrze.

- Oczywiście, że potrafi... to jest potrafię – odparł chłopak, próbując odsunąć ostrze od swojej szyi. Z miernym skutkiem.

Ręka Chase’a lekko drgnęła i ostrze przebiło delikatną skórę na szyi Jacka. Chłopak poczuł, jak coś ciepłego spływa mu po skórze i jęknął.

- Ostrzegam.

Przełknął ślinę. Czegoś takiego się nie spodziewał. Chase Young chyba zupełnie zwariował. Dlaczego? Dlatego, że wreszcie zrobił coś dobrze? Oczywiście, że umiał zrobić coś dobrze. Tylko... no... nie do końca zawsze mu to wychodziło. Właściwie tak na dobrą sprawę nigdy. Kiedy się tak zastanowić, pierwszy raz zrobił coś dobrze. Naprawdę dobrze. A to oznaczało, że jeszcze wszystko przed nim.

- Czy... czy mogę już iść? – zapytał cicho z nadzieją.

- Iść?! – parsknął Chase, otrząsając się z szoku i zadumy. – Nigdzie nie pójdziesz! Ściągnąłem cię tu, żeby cię zabić i nawet jeśli odniosłeś jakieś tam zwycięstwo, nie zmienia to całej twojej żałosnej sytuacji. Nigdy już nigdzie nie pójdziesz, Spicer!

Jack pochylił głowę, czując, że zbiera mu się na płacz. Może powinien rzucić się na ziemię i błagać o litość? Ale to... to nie pomoże, wiedział to. Był o tym przekonany. Jeśli kiedykolwiek miał coś takiego jak godność czy honor, to teraz postanowił to coś wyciągnąć na wierzch i wyjątkowo nie błagać o litość. I tak to nic nie da. Nic...
Zacisnął oczy – łza spłynęła mu po policzku i skapnęła na podłogę. Spojrzał na nią. Kropla była czerwona. Dotknął twarzy, ale łzy miały najzupełniej normalny kolor. Dotknął szyi...

- Oo... – jęknął, patrząc na ciemną czerwień na swoich palcach wyraźnie odróżniającą się na bieli jego skóry. – To... to jest krew, tak?

I zanim zdołał powiedzieć coś jeszcze, zemdlał.
Full Title: Jack Rocks the Boat

Show: Xiaolin - Showdown (Shaolin - Pojedynek Mistrzów)
Characters: Jack Spicer, Chase Young, Clay, Raimundo, Kimiko, Dojo and Omi

Only Polish, sorry...

Druga część wspaniałej powieści. I o ile pierwsza część kończyła się tak, że właściwie sama mogłaby stanowić całość, o tyle druga przerywa się w takim momencie, że raczej czytelnikowi nie odpowiadałoby takie zakończenie :D Dlatego liczę na to, ze zamieszczę także część trzecią - ale to już od Was zależy ;)

PS. Ten rozdział jest dużo krótszy, niż poprzedni ;)

Previous <=o=> Next

characters (c) Christy Hui
story (c) NayiaLovecat (me)
© 2008 - 2024 nayialovecat
Comments22
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Uhmm... i don't speak english very well, i'm mexican.

I reed your fic en the fanfiction, one translation of the author akitawolf. He put in the comments your direction in deviantart.

Only i say i like your fic, and more the form redaction, ¡i like this! and the personality the Jack.

Thanks for write.